sobota, 27 lipca 2013

Tu jest jak w raju

Podróż minęła mi szybko. Połowę drogi przespałam, a drugie pół słuchałam ulubionych piosenek Daniego Martina. Próbowałam nie myśleć o Marcu. Gdy tylko moje myśli wracały do niego do oczu momentalnie napływały mi łzy. Wysiadłam z samolotu, promienie zachodzącego słońca poraziły moją twarz, mocny podmuch wiatru zepsuł moja fryzurę. Na lotnisku zabrałam swoje walizki i skierowałam się do wyjścia. Wsiadłam do pierwszej lepszej taksówki. Z racji tego, że prace zaczynałam dopiero za dwa dni nie musiałam jechać do hotelu. W kopercie, którą dostałam od Javiera znalazłam klucze i adres mojego nowego mieszkania. Nie spodziewałam się willi z basenem, bo przecież to tylko mieszkanie służbowe.
- Paseo Costa Canaria 37 w Meloneras poproszę.
- Bardzo proszę. Jeśli nie będzie korków to za około godzinę powinniśmy być na miejscu. Wakacje? – zapytał kierowca.
- Nie. Praca. – lekko uniosłam kąciki ust. Lubiłam swoją pracę, sprawiała mi dużo przyjemności. Wiedziałam, że hotelarstwo to jest to, co chcę robić do końca życia.
Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Patrzenie na skały i pędzące samochody po autostradzie nie było wymarzonym zajęciem.  Po jakimś czasie wjechaliśmy do małej miejscowości. Dochodziła 20.00. Wielu ludzi wyszło już na ulice, bary i restauracje były pełne po brzegi. Miasteczko to różniło się od mojej ukochanej Barcelony, miało zupełnie inny klimat. Same hotele, knajpy i kluby. Mimo, że w moim rodzinnym mieście tego nie brakowało to tu było jakoś inaczej, tak obco. W tłumie zobaczyłam mężczyznę, wyglądał jak Marc. Serce mi przyspieszyło, czułam, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Odwróciłam się na siedzeniu za chłopakiem. Z transu wyrwał mnie kierowca.
- Wszystko w porządku? Mam się zatrzymać? Proszę Pani? – mówił lekko zdezorientowany taksówkarz.
- Nie. Dziękuję. Proszę jechać. – odparłam przestraszona. Nadal cała się trzęsłam. ‘Popadam w paranoje. Czy teraz w każdym facecie będę widzieć Marca?’ pomyślałam. Jego tu nie ma, nie wie gdzie jestem. Muszę to zrozumieć. Schowałam twarz w ręce, czułam, że zaraz znowu się rozpłaczę.
Po około 20 minutach samochód zatrzymał się. W tym czasie zdążyłam się ogarnąć. ‘On jest daleko’ powtarzałam sobie w myślach.
- Jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję. - Podałam mężczyźnie pieniądze i wysiadłam z taksówki. Przede mną ukazał się wielki, nowoczesny apartamentowiec. Byłam w lekkim szoku.
- Przepraszam to na pewno jest Paseo Costa Canaria 37? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Jak najbardziej. Do widzenia. – powiedział kierowca i odjechał.
To, że byłam zaskoczona to mało powiedziane, spodziewałam się małej kawalerki w Centrum miasta, a nie apartamentu z widokiem na ocean. Nie żebym narzekała, ale tego się nie spodziewałam. Weszłam do budynku. Klatka schodowa była spora. Na wprost znajdowała się winda, a po prawej stronie schody. Ściany wyłożone były białym marmurem, podłoga była wykonana z tego samego kamienia, tyle że w kolorze szarym. Na suficie zawieszony był piękny żyrandol. ‘Wow. Teraz tylko pytanie, które to piętro.’ Nagle z windy wyszła młoda para.
-  Przepraszam, na którym piętrze znajduje się mieszkanie numer 37? – spytałam parę.
- Ostatnie – odpowiedzieli równocześnie.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
Załadowałam walizki do windy. Więcej i cięższych rzeczy chyba nie mogłam zabrać przeklęłam w myślach. Otworzyłam białe drzwi. Gdy zobaczyłam mój apartament aż zaparło mi dech w piersiach. Na środku dużego pomieszczenia stały dwie duże kanapy w kolorze śmietanki i jeden fotel. Leżały na nich duże ciemne poduszki. Między nimi stała oszklona ława. Na końcu pokoju były ogromne okna do ziemi. Między nimi stały wielkie, szklane wazony, w których rosły bambusy (czy coś przypominające bambusa). Za oknem rozciągał się przepiękny widok na ocean. Wyszłam na balkon, wzburzone wody oceanu uderzały o brzeg plaży.   Wróciłam do pomieszczenia i zobaczyłam, że po lewej stronie koło dużej plazmy było wejście do kuchni. Po lewej stronie od wejścia znajdowały się schody na piętro.  Skierowałam tam swoje kroki w poszukiwaniu sypialni. Nad szerokimi drewnianymi schodami wisiały trzy obrazy. Gdy „wspięłam” się na górę zobaczyłam parę drzwi. Jedne prowadzą do sypialni, drugie pewnie do łazienki pomyślałam. Otworzyłam te po prawej stronie. Zamiast dużego łóżka czy ogromnej wanny zobaczyłam rząd szaf. ‘Jejku, mam garderobę’.  Po jednej stronie były szafy na ciuchy, a po drugiej stronie półki na buty. A końcu pomieszczenia znajdowały się białe drzwi. Podeszłam i otworzyłam je. Moim oczom ukazała się najpiękniejsza łazienka, jaką w życiu widziałam. Na podłodze położone były czarne kafelki, a na ścianach białe. Na jednej ze ścian w wielkiej ramie z umywalką znajdowało lustro. Koło niego duża biała wanna, a za nią okno. Z sufitu zwisał kosmiczny żyrandol. Wszystkie meble w pomieszczeniu były obklejone kolorowym, kwiecistym motywem. ‘Tu jest jak w raju’.  Wyszłam z łazienko-garderoby i otworzyłam ostatnie drzwi. Sypialnia. Na jasnej, drewnianej podłodze leżał puszysty dywan. Po lewej stronie, przy popielatej ścianie stała toaletka.  Na końcu pokoju, stało ogromne łóżko. Obok niego po prawej szafka nocna, po lewej duże lustro w białej, skórzanej ramie. Idealnie pasowało do czarnej ściany, na której wisiało. Cała prawa ścianę pokoju była stworzona z okien. Widok był identyczny jak z salonu. Skoczyłam na łóżko.
- Jak fajnie. Ja stąd już dzisiaj nie wychodzę. – powiedziałam do siebie. Moja sielanka nie trwała długo, bo rozdzwonił się mój telefon. Myślałam, że to kolejny telefon od Marca. Od rana próbował się dodzwonić chyba ze sto razy, oprócz telefonów dostawałam dziesiątki SMSów. Wszystkie od razu kasowałam. Podeszłam do torebki, wyjęłam z niej iphona i spojrzałam na wyświetlacz. Tym razem dobijała się do mnie mama.
Moja mama Natalie była kobietą sukcesu. Ojciec opuścił nas, gdy miałam niecałe 3 latka. Moja rodzicielka pracowała za dwoje. Była właścicielką jednej z największych firm kosmetycznych na świecie, a oprócz tego była najlepszą mamą pod słońcem. Jej praca wiązała się z ciągłymi wyjazdami. Gdy byłam mała ograniczała je do minimum, ale gdy już podrosłam zdążało się, że nie było jej w domu prawie 3 tygodnie. Mimo tego starała się być obecna w moim życiu zawsze. Dzięki niej ciężkiej pracy żyło nad się bardzo dobrze. Miałyśmy mały domek na obrzeżach Barcelony. Dzięki niej skończyłam najlepszą szkołę hotelarską w Hiszpanii. Na osiemnaste urodziny dostałam od niej przestronne mieszkanko w jednej z nowocześniejszych części Barcelony i samochód. Jak sama uznała: „Po co masz codziennie robić tyle kilometrów do szkoły i pracy jak możesz to mieć prawie, że pod nosem? Zresztą ja i tak teraz ciągle wyjeżdżam w delegacje, więc więcej mnie nie ma niż jestem. A nie chcę żebyś siedziała sama w domu. Tam będziesz bliżej przyjaciół” Jej argumentom nie było końca.
- Hej mamuś, coś się stało?
- Hej kochanie. Nie, czy musi się coś stać żebym zadzwoniła do swojej ukochanej córeczki?
- Nie, ale zazwyczaj tak jest.
- Oj, nie przesadzaj. No w sumie mam sprawę. Za tydzień wracam na trochę do domu i pomyślałam, że może się spotkamy. Ląduję w Madrycie, bo mam jeszcze jedno spotkanie służbowe, a później przylatuje do Barcelony. To co, spotkamy się? – skończyła swój monolog.
- Mamuś, jest mały problem. Nie ma mnie w Barcelonie i nie szybko wrócę.
- Jak to? Nie mówiłaś, że wyjeżdżacie gdzieś z Marciem.
- Nie wyjechaliśmy. Znaczy się ja wyjechałam, on został.
- Pokłóciliście się?
- Odeszłam od niego.
- No w końcu. – nic nie odpowiedziałem na te słowa rodzicielki. - Przepraszam córciu, ale wiesz, że nie lubiłam temu chłopca. A po tym, co Ci zrobił nie wiem jak nadal mogłaś z nim być. Powiedz, gdzie jesteś, to przyjadę do Ciebie.
- Jestem na…. Gran Canarii. Tylko proszę nie mów nikomu. Nikt nie wie, że tu jestem i chce żeby tak zostało. A teraz przepraszam cię, ale jestem zmęczona i pójdę się położyć. Jutro wyśle Ci SMSem dokładny adres. Kocham cię.
- Dobrze. Śpij dobrze, kolorowych snów. Kocham się córeczko.
Zeszłam do salonu, gdy zobaczyłam na ławie zapisaną kartkę papieru. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam „Zejdź do garażu tam czeka na Ciebie mała niespodzianka. Na stoliku leżą do niej kluczyki. Mam nadzieję, że się spodoba. Javier.’’ Jak przeczytałam tak zrobiłam. Wzięłam kluczyki i zjechałam windą do garażu. Moim oczom ukazał się Mini Cooper. Czerwony, z dachem w odcieniu kości słoniowej i takimi samymi felgami.
- Aaa. – zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. Otworzyłam drzwi i usiadłam na miejscu kierowcy. Rękami pogłaskałam kierownicę. –Mam najlepszego szefa na świecie.
Wróciłam do apartamentu, wzięłam kąpiel i położyłam się spać.
Obudziłam się około szóstej rano. Postanowiłam, że przed wyjazdem do hotelu pójdę jeszcze pobiegać. Ubrałam łososiowe spodenki, szary topik oraz buty do biegania i ruszyłam na plaże. Nie mogłam zaniedbać tej formy, którą wyrobiłam w Barcelonie. Na uliczkach i plaży nie było prawie nikogo, tylko nieliczni biegacze i ludzie spacerujący z psami. Wracając wstąpiłam jeszcze do sklepu spożywczego gdzie kupiłam ciepłą bagietkę i wędlinę. Zrobiłam sobie śniadanie, wzięłam szybki prysznic. Teraz musiałam podjąć jedną z ważniejszych decyzji tego dnia, w co się ubrać. W garderobie miałam mnóstwo sukienek, tunik, sweterków. Dobrze, że te szafy były takie pojemne. Musiałam wybrać coś eleganckiego, ale nie zbyt poważnego. Chciałam zrobić dobre wrażenie. W końcu zdecydowałam się na białą sukienkę z dwoma czarnymi paskami na dole do połowy ud. W pasie spięłam ją czarnym, cienkim paskiem. Na nogi założyłam czarne szpilki, a wszystkie drobiazgi schowałam do czarnej torebki.
Gdy przekroczyłam bramę hotelu moim oczom ukazał się ogromny, luksusowy, wykonany w kolonialnym stylu budynek. Długi podjazd wśród tysięcy roślin prowadził do recepcji i holu. Urządzone były w perfekcyjny sposób. Beżowo-ceglaste marmury na podłodze i ścianach, ogromny żyrandol z tysięcy kryształków, kawowe sofy i czarne dodatki. Duże okna sprawiały ze w pomieszczeniu było bardzo jasno. Podeszłam do recepcji. Za ladą stała młodziutka dziewczyna. Miała ciemne włosy do ramion i zielone oczy. Ubrana była w służbowy uniform.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała ciepłym głosem.
- Dzień dobry. Ines Pereira. – podałam jej rękę na przywitanie. – Szukam swojego gabinetu. Jestem nową menedżerką.
- Szef mówił mi, że dzisiaj Pani przyjedzie. Zaraz Panią zaprowadzę.
- Dziękuję. – odpowiedziałam.
Szłyśmy długim korytarzem, gdy dotarłyśmy do części biurowej hotelu. Była urządzona równie elegancko i stylowo jak reszta. Młodziutka dziewczyna zapukała drzwi.
- Szefie, to jest Pani Ines Pereira.
Mężczyzna miał około 40 lat, był przystojny, ubrany w jasne jeansy i białą lnianą koszule. Wstał z miejsca i podszedł do nas.
- Bardzo mi miło Panią poznać. Martin Navarro- Podał mi rękę na przywitanie.
- Mi również. Ines Pereira– uścisnęłam jego dłoń,
- Javier dużo mi o Pani opowiadał. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna.
- Też mam taką nadzieję.
- Proszę za mną pokaże Ci twój, przepraszam Pani gabinet.
- Mów mi Ines. – posłałam mu szeroki uśmiech. Mężczyzna oczarował mnie, ale jak dla mnie był stanowczo za stary.
- Martin. Gabi możesz wracać do recepcji. – zwrócił się do młodej dziewczyny.
Szliśmy kawałek, gdy dotarliśmy do oszklonego pokoju.
- To jest Camila, twoja asystentka. – wskazał na ciemnowłosą dziewczynę w moim wieku. Camila miała ciemną karnacje i typowo hiszpańskie rysy. Ubrana była we wzorzystą sukienkę w jesiennych kolorach.
- Dzień dobry, miło mi Panią poznać. – posłała mi ciepły uśmiech.
- Witam, mów mi po prostu Ines. Mi Ciebie również.
Martin otworzył drzwi znajdujące się koło biurka Camili.  Za nimi znajdował się duży gabinet. Na wprost duże okna, po prawej stronie przestronne, wykonane z ciemnego drewna biurko. Za nim ściana była w kolorach brązowo-cielistym, na podłodze puszysty, szary dywan. Pod ścianą po lewej stronie znajdowała się szafa z dokumentami. Koło drzwi usytuowana była cielista sofa.
- To jest Twój gabinet. Rozgość się, jakbyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie mnie szukać.
- Oczywiście. – uśmiechnął się do mnie i wyszedł z gabinetu.
 Po chwili do pokoju weszła Camila.
- Zrobić Ci herbaty, kawy coś do picia?
- Latte Macchiato bym się napiła, bo jeszcze nie ogarnęłam ekspresu w domu. – uśmiechnęłam się, a dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Już się robi.

                                                                           ***

Minął już miesiąc odkąd jestem na Gran Canarii.  Marc dzwoni codziennie, pisze SMSy i maile. Kilka razy chciałam odebrać, ale na szczęście się powstrzymałam. W ciągu tego miesiąca zdążyłam zaprzyjaźnić się z Camilą. Jest naprawdę super dziewczyną, mamy dużo wspólnych tematów. Po tygodniu pobytu przyjechała do mnie mama. Trochę pogadałyśmy, pozwiedzałyśmy, ale nie miałam zbyt dużo czasu dla niej. Praca z VIPami jest ciężka, ale przyjemna. Z jednymi pracowało mi się lepiej z drugimi gorzej. Hotel odwiedza dużo biznesmenów, artystów i rosyjskich miliarderów.  Ale mojego następnego VIPa nawet sobie nie wyśniłam. Za trzy dni przyjeżdża…..

-----------
Hola.

Potrzymam was trochę w niepewności kim jest kolejny główny bohater. Jak sądzicie, kto to może być?
Rozdział mam nadzieję, że wam się podoba. Dziękuję z całego serca za kolejne komentarze. Jest to dla mnie bardzo ważne.

Do następnego.
Ines ;*


niedziela, 21 lipca 2013

Wspomnienia


Nadszedł czas się spakować. Wyjęłam z szafy walizki, które po krótkim czasie zapełniłam ulubionymi sukienkami i butami. Kochałam buty, a najbardziej szpilki i sandałki. Jedna z moich szaf wypełniona była po brzegi różnorodnymi butami. Na górnej półce dostrzegałam moje ulubione czarne lakierki od Christiana Louboutina. Stanęłam na palcach, żeby je ściągnąć. Niestety, oprócz butów spadło na mnie duże, bordowe pudełko. – Auć – pomyślałam i spojrzałam na mój ciemny, puszysty dywan. Cała zawartość pudła była rozsypana na podłodze. Ukucnęłam i zaczęłam zbierać zdjęcia. Wzięłam do ręki pierwszą fotografię. Miała może z siedem lat. Przedstawiała mnie i moja najlepszą przyjaciółkę Martę na jednej z barcelońskich plaż. Zostało ono zrobione krótko po tym jak się poznałyśmy.
Marta pochodziła z Niemiec, ale od zawsze chciała mieszkać i studiować grafikę komputerową w Katalonii. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechała z rodzinnego Hamburga i znalazła się tutaj, w Barcelonie. Niemka zamieszkała w kamienicy, w której mieszkałam również ja. Zostałyśmy sąsiadkami, a krótko potem najlepszymi przyjaciółkami. Marta miała to coś, zawsze gdy się pojawiała świat od razu robił się piękniejszy. Była piękną szatynką o śniadej karnacji. Duże szare oczy, zgrabny nosek i ten piękny uśmiech. Uwielbiałyśmy razem spędzać czas. Razem się uczyłyśmy, chodziłyśmy na imprezy, często wieczory spędzałyśmy razem na tarasie popijając wino mojego wujka Miguela.
Sięgnęłam po kolejne zdjęcie, na odwrocie widniał napis: z Martą i Lilianą w Madrycie, wrzesień 2008r.
- Liliana… - wyszeptałam spoglądając n piękną Brazylijkę. Dziewczyna przyjechała do Hiszpanii na roczną wymianę studencką. Była wysoka, miała piękną, ciemna karnację. Zielony kolor jej oczu idealnie wpasowywał się w długie, złociste, lekko falowane włosy. Po roku Lil bez słowa wyjechała i kontakt się urwał. Nie wiem, dlaczego się z nami nie pożegnała, dlaczego nie daje znaku życia. Mam nadzieję, że teraz jest szczęśliwa.
Wśród zdjęć dostrzegłam jedno bardzo wyjątkowe zdjęcie. Pierwsze zdjęcie z Marciem. Chwyciłam ja w rękę i wspomnienia same wróciły.
Po ciężkim trzecim roku studiów postanowiłyśmy z Martą wyjechać. Chciałyśmy się zabawić, dlatego nasze kroki skierowałyśmy ku Ibizie. Plan był taki: w dzień plaża, w nocy impreza. Drugiego dnia w klubie przy plaży spotkałyśmy dwóch bardzo przystojnych Hiszpanów. Jednym z nich był Marc, jego towarzysz miał na imię Sergio i był jego młodszym bratem. Byli ze sobą bardzo zżyci. Jeden oddałby za drugiego życie. Chodziliśmy razem na imprezy, na plaże. Razem było nam raźniej. Marc miał takie piękne, czekoladowe oczy. Mogłam się w nie wpatrywać godzinami. Lubiłam przeczesywać dłońmi jego włosy. Były takie miłe w dotyku. Hiszpan był bardzo opiekuńczy, wesoły, za każdym razem potrafił wywoływać na mojej twarzy uśmiech. Nie wiem kiedy, ale się w nim zakochałam. I tak od sierpnia 2010 roku byliśmy z Marciem razem. Wspólne wieczory, noce, poranki. Przy nim czułam się bezpiecznie. Do czasu…
Nie potrafiłam już powstrzymać łez. Dlaczego tracimy osoby, które kochamy? Dlaczego czasami musimy po prostu uciec?
Schowałam zdjęcia do pudełka i odłożyłam je na miejsce.  Czas odciąć się od przeszłości, czas zapomnieć o tym co było, trzeba żyć tu i teraz. Poszłam do łazienki wziąć gorącą kąpiel, po wyjściu ubrałam się w malinowy sweterek i białe rurki. Na nogi założyłam delikatne, beżowe sandałki. Wzięłam w rękę walizkę i wyszłam z mieszkania.
– Na lotnisko poproszę. – powiedziałam wsiadając do taksówki.
Siedziałam w kawiarni na lotnisku. W ręce trzymałam kubek z moja ulubioną kawą. Postanowiłam zadzwonić do Marty. Wyjęłam z torebki mojego białego iphona i wykręciłam numer przyjaciółki.
- Hej kochana, jak się czuje przyszła mamusia? – zapytałam. Niespełna rok temu Marta wyszła za Carlosa, tworzyli taką piękną parę, a teraz za około trzy miesiące mieli zostać rodzicami. Nie chcieli znać płci dziecka, chcieli mieć niespodziankę.
- Znakomicie. Maleństwo kopie dzisiaj niemiłosiernie. Chyba zostanie piłkarzem – zaśmiała się.
- Z pewnością. – umilkłam na chwilę. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam – Dzwonię żeby się pożegnać.
- Co?
- Za 20 minut mam samolot.
- Ale jak to? Gdzie?
- Nie mogę powiedzieć.
- Nie możesz czy nie chcesz? – zapytała lekko zdenerwowana.
- Jedno i drugie. Przepraszam. – czułam, że łzy napływają mi do oczu.
- Powiesz mi chociaż kiedy wracasz?
- Nie wcześniej niż za cztery miesiące. – nastała cisza, Marta nic nie odpowiedziała. – Muszę kończyć. Niedługo się odezwę. Kocham Cię.
- Ja też Cię kocham. Buziaki.
Gdy się rozłączyłam usłyszałam komunikat: „Pasażerów odlatujących na Gran Canarię proszę o kierowanie się do wyjścia numer 33.”

--------------------------------------------
Przepraszam was, że rozdział jest z małym opóźnieniem, ale byłam w Barcelonie i nie miałam jak go dodać. Przepraszam, że jest taki krótki, ale obiecuję, że następne będą dłuższe. Chciałam wam podziękować za wszystkie komentarze. Nie sądziłam, że to co pisze może się komuś spodobać.

Teraz zrobię małą reklamę. Moi przyjaciele od niedawno piszą opowiadanie. Jest ono trochę o innej tematyce, ale wciąga. Jeśli macie chwilę to zajrzyjcie na: 
http://surrealexception.blogspot.com/. Serdecznie zapraszam.

Zapraszam do czytania i komentowania!
Ines.


czwartek, 11 lipca 2013

Prolog

Obudziłam się, na dworze było już jasno. Spojrzałam na Marca, nie wiem ile tak na niego patrzyłam, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku. Najciszej jak potrafiłam wstałam, poszłam się przemyć i ubrać, gdy wróciłam jeszcze słodko spał. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać: Przepraszam, ale nie możemy być dłużej razem. Nie pisz, nie dzwoń, nie szukaj mnie. Kocham Cię, Ines. Chciałam go pocałować ten ostatni raz, ale bałam się, że się obudzi. Zabrałam płaszcz i torebkę, i szybko wyszłam z jego mieszkania. Nie wiedziałam, co dalej robić, ale wiedziałam, że nie mogę tu dłużej zostać. Tak bardzo kochałam to miasto, ale wiedziałam, że tutaj nie odetnę się od Marca. Kochałam go, ale przez wydarzenia z przeszłości nie mogłam mu bezgranicznie zaufać.
Szłam tak ulicami Barcelony przypatrując się ludziom i kamienica, wiedziałam, że niedługo będę już daleko stąd. Skierowałam swoje kroki ku hotelowi, w którym pracowała jako menager. Weszłam do biura i zmęczona usiadłam na krześle. Musiałam spakować swoje rzeczy i udać się do szefa.

- Mogę wejść? – zapukałam do drzwi gabinetu szefa.
- Tak, proszę. – odpowiedział mój szef Javier.
- Tu jest moje podanie o przeniesienie w trybie natychmiastowym. – podałam mu dokument, który wypełniłam chwile wcześniej.
- Ale jak to? Chcesz nas opuścić? Za mało ci płacę? Krzesło w gabinecie masz niewygodne? – powiedział z lekkim uśmiechem.
- Nie, po prostu chcę wyjechać na jakiś czas. Proszę cię żebyś rozpatrzył moją prośbę najszybciej jak się da.
- Oczywiście, jak tylko coś znajdę to dam ci znać.
Po tych słowach wyszłam z gabinetu i ruszyłam na plaże. Gdy tam dotarłam nie było prawie nikogo, Słońce pięknie świeciło, morze miało turkusowy kolor, wiatr lekko rozwiewał moje włosy. Usiadłam na piasku, z ręki do ręki przesypywałam ziarenka piasku. Nagle dostałam sms’a od Javiera: Znalazłem ci coś. Przyjdź do mojego gabinetu. Javier. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam z powrotem do hotelu.
Gdy weszłam do pokoju mojego szefa dostałam pismo: „Prośba o przeniesienie została rozpatrzona pomyślnie. Od 1 czerwca 2013r. do 30 września 2013r. Pani Ines Pereira będzie pracować w Hotelu Lopesan Costa Meloneras Resort SPA & Casino na wyspie Gran Canaria. Stanowisko pracy: manager hotelu, opieka gości VIP.
- Gran Canaria? – zapytałam lekko zdziwiona.
- Myślałem, że chcesz wyjechać jak najdalej? Mam poszukać czegoś innego? – odpowiedział Javier.
- Oczywiście, że nie.  Bardzo się cieszę. Będę się zajmować VIPami?  – powiedziałam z uśmiechem na ustach.
- Tak, będziesz się zajmowała klientami z wyższych sfer. Będziesz organizować im czas wolny, doradzać gdzie mogą pójść żeby uniknąć tłumów i się dobrze bawić. Dasz rade, wierze w ciebie.
- Kiedy mam samolot?
- Proszę, tu masz wszystko. – podał mi kopertę Javier.
- Dziękuje, że tak szybko mi coś znalazłeś. Obiecuję, że nie zawiodę. – odparłam, odbierając kopertę.
- Miałaś szczęście, poprzednia manager poszła na urlop macierzyński i akurat mieli wolny etat. O to się nie martwię. Mam nadzieje, że szybko do nas wrócisz.

Pożegnałam się i wyszłam z gabinetu. Otworzyłam kopertę, bilet miałam tego samego dnia o godzinie 17. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu się spakować. Cieszyłam się, że Javier tak szybko mi znalazł tę pracę. Wyjeżdżając dzisiaj miałam pewność, że Marc nie zdąży mnie powstrzymać. Byłam pewna tego, że chce wyjechać, ale wiedziałam też, że jak go zobaczę to coś we mnie pęknie i nie będę w stanie tego zrobić…

----------
Witam wszystkich. Jestem Ines i postanowiłam, że wreszcie swoje pomysły przeleje na "papier". Nie wiem czy wam się spodoba, mam nadzieję, że tak. Osobiście uważam, że początek jest beznadziejny, ale to pozostawiam waszej opinii. Posty postaram się dodawać co tydzień <chyba, że dostane dziwnego przypływu weny :3>.
Zapraszam do czytania i komentowania!